niedziela, 27 marca 2016

Jak przetrwać zimę?

Wpis powstał w ramach projektu Klubu Polek.
Trochę się wepchnęłam, swojego numerka wyciągniętego z maszyny losującej nie miałam, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że była jedna dziurka w grafiku, więc w nią wskoczyłam.
Temat dzisiejszego wpisu już się robi trochę czerstwy niczym bułki z czwartku, ale pozwólcie, że jednak opowiem, jak przeżyć zimę w Bawarii.

Moje pierwsze skojarzenie z Bawarią - blisko gór, więc będzie zimno i będzie dużo śniegu.
Hm... trzeba powiedzieć, że nieco się myliłam. Po pierwsze - widocznie, mieszkamy nie aż tak blisko Alp, by było zimno i śnieżnie. Po drugie, o czym wiedzą nie tylko spece od pogody, ale też zwykli zjadacze, nawet czerstwych bułek, w ostatnich latach klimat tak się zmienia, tzn. mówią że się ociepla, że anomalie pogodowe aż tak nie powinny dziwić.

Jednym zdaniem można powiedzieć, że zimy u nas nie było. Bo zimą raczej nie można nazwać tego, że śnieg przeleżał u nas tylko tydzień, a może dziesięć dni. Teraz już nawet dokładnie nie pamiętam. Mało dzieci miało radochy, oj mało. I tego śniegu nie było też nie wiadomo ile. Fakt było więcej niż ostatniej zimy w Wawie (Z tego, co pamiętam sypnęło tylko jeden, jedyny raz, i jak głupi wyskoczyliśmy z domu o dziesiątej wieczorem, by cieszyć się z białego puchu. Potem wszyscy musieliśmy suszyć jedyne nasze zimowe buty, bo śnieg był bardzo mokry i buty prawie momentalnie też zrobiły się mokre. Ale było warto, bo po dwóch godzinach po śniegu nie było już śladu).

Dlatego nie będę dziś pisać o tym, jak przetrwać zimę. Napiszę o tym, jak MY daliśmy się zimie zaskoczyć i jak to ona stroiła sobie z nas żarty. 
Zaczynam.

Pierwsze przymrozki zaczęły się jesienią. Kilka dni lekko przymroziło, zwłaszcza z rana było zimno, ale w południe, jak słońce przygrzało, robiło się bardzo ciepło. I co najważniejsze, mieliśmy mnóstwo słońca.
Pierwszym moim zimowym zdziwieniem była informacja, że niebawem, a dokładnie za dwa dni, ma zacząć padać śnieg. Nie bardzo mogłam w to uwierzyć, bo temperatura powietrza wynosiła 15 st. C. Cóż za plotki??? Ale faktycznie za dwa dni zaczął padać śnieg.
Drugim zdziwieniem były wielokrotne poranne obfite opady śniegu. Sprzęt ciężki wyjeżdżał na ulice, odgarniał, co miał do wyczyszczenia. Służby sprzątające działały bez najmniejszego zarzutu, nie to, co w PL, gdzie drogowcy co roku dają się zaskoczyć. O nie, co to, to nie. Nie u nas. Jezdnie od razu robiły się przejezdne, chodniki takoż. Służby dzielnie od świtu pracowały, ale cóż z tego, skoro w południe po śniegu nie było śladu, bo przychodziło jakieś natychmiastowe ocieplenie i śnieg topniał w oczach. I tak przez kilkanaście zimowych dni.
Kolejnym, najbardziej spektakularnym wydarzeniem był powrót od znajomych, którzy mieszkają chyba w innej strefie klimatycznej, za to tylko ok. 60 km od nas. Jedziemy do nich w piękny wiosenny dzień zimową porą, słońce przygrzewa, odliczmy dni do przyjścia prawdziwej wiosny. Pogoda cudna! Żyć, nie umierać. Hm.. taka piękna pogoda utrzymała się do następnego dni. U nich wciąż słońce, a my wracaliśmy do domu w przemoczonych od śniegu butach (przecież była wiosna jak wyjeżdżaliśmy), zmarznięci i zaskoczeni.

Więcej zdziwień na bawarskiej wsi nie zaobserwowano. Może dodam jako smaczek, że przez całą zimę udało mi się przechodzić w jesiennej kurtce i w butach typu adidasy, (trekingowe w użyciu były tylko wtedy, kiedy ten obfity śnieg na ulicach leżał), czyli zima była po prostu ciepła.
Ciekawostką jest, ze nie posypują u nas chodników solą, tylko żwirkiem, który skutecznie psuje cienkie podeszwy butów, a także pomaga tracić równowagę. Dopiero z tydzień temu sprzątnęli to paskudztwo. 

Jak to się w peelu mówi - oby do wiosny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz